m: Pierwszy dzień w Tajlandii minął nam leniwie. Wstaliliśmy o godzinie, która nigdy nie śniła się zapracowanym Holendrom, czyli po dwunastej i poszliśmy zjeść śniadanie, czyli obiad. Kuchnia tajska jest bardzo smaczna, ale o tym dopiero zaczynamy się przekonywać. Pewne jest jedno, ta kuchnia nie syci. Może dlatego, ze składa się głównie z lekkostrawnych potraw. W każdym razie czarna herbata z mleczkiem z kokosa zrobiła bardzo dobre wrażenie.
Poszliśmy na spacer nad rzekę. Tajlandia w porównaniu z Chinami na przyklad jest dużo bardziej zabałaganiona i brudna. Wszystko możecie zobaczyć na zdjęciach. Po ulicach płącze się dużo kotów. Zwierzęta są bardzo chude, widać ze raczej nie dokaramiają ich nieformalne komitety babć blokowych ani wolontariusze. Pewnie tutaj też nie dotarła moda na wyłapywanie kotów i obowiązkową ich sterylizacje, tak jak obecnie robi się to na przykład w Warszawie. Do tego koty tutaj są płochliwe. Zatrzymuję się, zagaduję, ale nie nawiązujemy kontaktu. Co
>>> kraj, to inne kocie obyczaje.
Jesień w
Miejska świątynia legwanów, białych czapli i gołębii, których szerokim kątem nie złapiesz
Azji to pora deszczowa. Po południu spadł deszcz, ciepły i miły, ale bardzo intensywny. Spacerowaliśmy sobie właśnie po parku. Zupełnie nieznani nam ludzie zaprosili nas do plastikowego namiotu, który okazał się bardzo prowizorycznym posterunkiem policji. Deszcz przeczekalismy z trzema tajskimi chłopakami, dwiema uczennicami w mundurkach oraz inną parą turystów. Jeden z Tajów miał świnkę morską. Świnka mieszka w bawełnianym woreczku i chyba lubi spacery po parku. A skoro jesteśmy już przy zwierzętach to widzieliśmy już sporo ciekawych ptaków, jakiegoś legwana-gałgana, prawie białą wiewiórkę i jaszczurki, które są wszędzie w tropikalnych krajach Azji.
Każdy kto jeździ tu i tam czasem musi zmierzyć się z trudnymi zadaniami. Zostawiłam Adama przed sklepem. Po chwili wychodzę i słyszę: Spłoszyłaś je!. Faktycznie, siedem czy osiem dziewcząt w jednakowych mundurkach w postaci popielatych żakietów z naszytym logotypem szkoły rozpełzło się i schowało za
zaparkowanymi nieopodal skuterami. Pierwszy dzień i już tyle fanek? Dziewczęta w końcu nabierają śmiałości, znowu zbijają się w grupkę i podchodzą. Ale nic nie mówią, tylko okazują kartkę, na której jest napisane w jakiej szkole się uczą i że chcą z nami zrobić wywiad, który okazał się raczej ankietą, jakimś wstępem do przyszłych badań. Ja zgadzam się od razu, bo zawsze zgadzam się na tego typu zadania. Zaczynam wypełniać. Na kartce formatu A4 ktoś równym, bardzo starannym pismem zapisał pytania. Po chwili orientuję się, że kartka jest odbita na ksero... bardzo to dziwne w dobie powszechnej komputeryzacji. Ale nic to, wypełniam.
Czy byłaś kiedyś w innym mieście? Byłam, nie raz, piszę yes. Jakie miasto lubisz? Pytanie rzeka. W głowie Warszawa toczy bój z Amsterdamem o palmę pierwszeństwa na rondzie De Gaulla, już mam zapisywać... a studentka podpowiada: Bangkok! No jasne, że Bangkok moim ulubionym miastem jest! Przyjechałam wczoraj, nie jeszcze nie wiem, oprócz tego jak dojść do sklepu, ale zapisuję Bangkok. Odpowiadam na kolejne pytania, kątem oka widzę, że Adam dostał swoją ankietę, ale pytnia ma inne. I wtedy jedna ze studentek
podaje mi swój różowy telefon... po drugiej stronie pani nauczycielka pyta czy mogę udzielić pomocy studentkom i wypełnić ankietę. w słuchawce trzeszczy, skrzypi, ledwo co słyszę, więc na wszystko się zgadzam. Studenki są szczęsliwe, biją prawo, praca domowa odrobiona.
Wieczorem idziemy jeszcze coś zjeść, bo tajska kuchnia wciąga. Wybór pada na miniaturową knajpkę Joy Luck Club - na ścianach obrazki, płyty, klimat rodem z prawego brzegu Wisły. Na półeczkach maskotki i figurki. Z głośników sączy się wspaniały blues. Pośród tego wszystkiego przemiła pani, pełniąca rolę kucharza i kelnera w jednym. Na stół wjeżdżają lokalne specjały, zaś na osobym talerzyku podano ryż... ale nie byle jaki to ryż bo ziarenka ułożono w kształcie misia... i jak tu jeść, od głowy nie wypada zaczynać, może więc od nogi... trudny wybór.